Konkurs "Świat snów"

napisał/a: agausia78 2013-10-23 08:35
Marzenia senne. Ech… Która z nas ich nie ma?
Uwaga! Treść tylko dla czytelników pełnoletnich.

W milczeniu przyglądam się nieznajomemu. Ciemne włosy, przecinają doskonale już widoczne srebrzyste pasma, usta ma sugestywne, skrzywione w pogardliwym uśmieszku, a w czarnych oczach mogę wyczytać lekceważenie i coraz mocniej widoczne mroczne pożądanie.
Nie mam wątpliwości – to niebezpieczny mężczyzna. Drapieżnik. Łowca.
Ale teraz, gdy stoi oparty plecami o wysoki słup, a wykręcone do tyłu ręce skuwają kajdany, nie może mi zagrozić.
Nie tym razem.
Jest na wpół nagi, nie licząc wytartych jeansów, które na sobie ma. Na muskularnej piersi widać krople potu, czasem spływające w dół i znikające za paskiem spodni.
U góry, tuż pod sufitem, łopaty wolno obracającego się wiatraka, z trudem mielą ciężkie, przedburzowe powietrze. Gdzieś z oddali, słychać pomruki zbliżającej się nawałnicy. Choć słońce jeszcze świeci, z trudem przebijając się przez zasnute mlekiem niebo, to w pokoju z minuty na minutę robi się coraz ciemniej.
Ubrana w samą tylko satynową koszulkę w kolorze czerwonego wina, siadam na fotelu, zakładając nogę na nogę i nie odrywając wzorku od nieznajomego.
Uśmiecham się, widząc, jak znacząco napina się materiał jego mało elastycznych spodni.
I nie chcę już dłużej czekać. Czas zacząć zabawę…
Wstaję i podchodzę bliżej, zmysłowo kołysząc biodrami. Chcę, by poczuł mój zapach, zmysłową mieszankę kobiecego potu i perfum o nucie pomarańczy.
Szarpie się, ale kajdany utrzymują go w miejscu i tylko mocniej wpijają się w nadgarstki.
Staram się być spokojna, lecz widok półnagiego mężczyzny, i na mnie działa z niespotykaną siłą. Jestem tak rozpalona, że czuję strużkę wilgoci spływającej po wewnętrznej stronie uda.
Z jego ust wydobywa się głuchy, gardłowy pomruk. Wargi rozchylają się, odsłaniając ostre zęby, oczy lśnią nieludzkim blaskiem. Ale wiem, że zbyt dobrze panuje nad przemianą, by móc pozwolić przejąć władzę swemu drugiemu ja.
Znajduję się teraz niemal na wyciągnięcie ręki. A on nie może mnie dotknąć! Zaczyna więc szarpać krępujące więzy, wić się niczym w paroksyzmie bólu, lecz nic to nie daje. Krzyczy, wyje, miota groźby i obelgi, ale kajdany są niepokonane.
Stoję w bezruchu, czekając aż się uspokoi. Muskularne ciało błyszczy od potu, spodnie wybrzuszają się pod wpływem wspaniałej erekcji, a w oczach widzę wściekłość i żądzę.
Tak, teraz nadeszła odpowiednia chwila.
Zdejmuję koszulkę i całkiem naga podchodzę bliżej, muskając dłonią napięte mięśnie jego brzucha. Potem pieszczotliwie przesuwam coraz niżej, by po chwili powrócić do punktu wyjścia.
Przełyka ślinę, lecz nic nie mówi. Zamyka oczy i całkowicie oddaje się moim pieszczotom, a ja niemal wyczuwam fizyczny ból nabrzmiałego, spragnionego pieszczot członka, uwięzionego w ciasnym ubraniu. Nie ma więcej siły na bunt.
Powoli odpinam zamek spodni, by następnie pozwolić im opaść do kostek. Zsuwam bokserki, jednocześnie pieszcząc umięśnione, owłosione uda. Moja dłoń niebezpiecznie zbliża się do nabrzmiałej męskości, lecz nie dotyka jej.
Jest całkiem nagi, zdany na moją łaskę. Widzę, że to, iż wciąż pozostaje skrępowany, przestało być źródłem frustracji, a zaczęło dostarczać nowych, nieznanych bodźców. Również i mnie. Pierwszy raz kocham się z mężczyzną, nad którym mam całkowitą przewagę. Mogę zrobić wszystko, nie pytając o zgodę i to właśnie tak niesamowicie podnieca.
Pragnę zakończenia, ale jeszcze większą rozkoszą napełnia mnie przedłużanie czasu oczekiwania na nieuniknione. I widok tego mężczyzny, podnieconego do najwyższych granic, z błyskiem szaleństwa w oczach.
Powoli, bardzo powoli przyklękam, przesuwając dłonią po rozpalonej skórze, delikatnie muskam owłosioną pierś. Czubkiem języka dotykam nabrzmiałej męskości i czuję jak po raz kolejny napręża ciało. I nagle stanowczym ruchem wsadzam sobie jego ogromnego członka do ust, aż po same jądra.
Słyszę jak mężczyzna przeciągle jęczy, poruszając biodrami, jakby domagając się więcej. Przez chwilę zatrzymuję się w tej pozycji, aby moje wilgotne i ciepłe usta, dostarczyły mu niebywałej rozkoszy. Później rytmicznie zaczynam go ssać, raz głębiej, raz płycej, dłonią pieszcząc nabrzmiałe jądra.
Znika wściekłość, pozostaje czysta namiętność.
Teraz już mogę odważyć się na coś, co wcześniej wydawało się czystym szaleństwem.
Wstaję.
I całuję go.
Ocierając się nabrzmiałymi piersiami o jego nagi tors, jedną dłonią wciąż pieszczę twardego i naprężonego członka, ustami dotykam spierzchniętych i gorących warg. A on reaguje z siłą huraganu, wciskając swój język do środka i rozpoczyna szalony, nieokiełznany taniec. Choć wciąż pozostaje skrępowany, to pocałunek jest gwałtowny, brutalny, niemal zwierzęcy. Nawet przez chwilę mam ochotę uwolnić go i zobaczyć, do czego jest zdolny. Ale szybko opanowuję tę pokusę.
Z trudem odrywam się od spoconego, muskularnego ciała i daję krok do tyłu. Z nieukrywanym podziwem patrzę teraz na swego więźnia, zafascynowana jego podnieceniem. Spoglądam w nieludzkie oczy potwora, zamglone, pełne nieznanych uczuć i zwierzęcej chuci. Odwzajemnia to spojrzenie, dysząc głośno, jak po jakimś koszmarnie wyczerpującym wysiłku.
Chcę to zakończyć. Jestem tak podniecona, że prawie nie panuję nad własnym ciałem. Pragnę tylko jednego – nareszcie poczuć go w sobie!
Odwracam się i wypiąwszy tyłeczek, nadziewam się na sterczącego w pełnej erekcji penisa. Powoli, smakując swą rozkosz, nie zważając na głośne jęki, dochodzące zza pleców, aż po samą nasadę, aż do samego końca…
Krzyczę, gdy wypełnia mnie całą. Potem opieram dłonie o krawędź krzesła i zaczynam się poruszać. Z całą siłą nabijam się na niego, a moja twarz wykrzywia się pod wpływem intensywnie odczuwanej rozkoszy.
Oboje jesteśmy tak podnieceni, że wystarcza zaledwie kilka energicznych pchnięć, by nadszedł ten najbardziej oczekiwany punkt kulminacyjny. Orgazm jest nieprawdopodobnie mocny, tak silny, że gdyby nie krzesło, o które się opieram, moje drgające konwulsyjnie ciało nie zdołałoby zachować równowagi. Ochrypły męski głos, miesza się z moim krzykiem, w niesamowitym, narastającym crescendo, gdy mój kochanek z całej siły napiera biodrami i tryska do środka, gorącym, obfitym strumieniem.
Jeszcze przez krótką chwilę jego członek drga w mym rozpalonym wnętrzu. Jednak wycieńczona ekstazą, nie mogę dłużej wytrwać w niewygodnej pozycji i powoli osuwam się na ziemię, obracając na plecy.
Leżę tak, spazmatycznie łapiąc oddech. On także pada na kolana, ciężko dysząc, wciąż skrepowany, wciąż zniewolony.
Podniecenie mija, ale pozostaje pożądanie, bezkresne jak ocean, nieskończone jak wszechświat.
I wtedy, gdy budzę się we własnym łóżku, dobrze, że tuż przy mnie jest mój mąż… :D
napisał/a: SzeregowiecB 2013-10-23 16:53
Sny są odzwierciedleniem naszych dusz ,skrytych marzeń,pragnień.Mnie dość często śniły się białe ptaki a konkretnie mewy .Szybowały nad mną a ja karmiłam je w locie. Wszystko to odbywało się w bajkowej ,barwnej scenerii wodospadów i gór .Sprawdzałam nawet w senniku co oznacza sen o ptakach.Ponoć ptak we śnie to górnolotne idee,pragnienia,skryte nadzieje, a nawet tęsknoty . W moim przypadku oznaczał zupełnie coś innego.O czym przekonałam się niedawno. Ptaki w moim śnie zapowiadały podróż życia -niespodziankę.
W wakacje miałam okazję zobaczyć na własne oczy Norweskie Perły -Fiordy Podróżowałam wielkim statkiem wycieczkowym i z balkonu karmiłam mewy. Tak samo jak w moim śnie :)
haneczkab92
napisał/a: haneczkab92 2013-10-23 20:43
Nie będę tu pisać o jakimś romantycznym śnie, choć owszem miewam takie i są bardzo piękne!!:)
Chciałam jednak opowiedzieć swój zabawny sen!
To było kilkanaście lat temu, jednak wspominam to ze śmiechem do dziś.
A więc.
Zasnęłam jak zwykle wieczorem, nie przypuszczając, ze przyśni mi się coś takiego.
Szłam po plaży, nie sama, z psem i kogutem na smyczy. Było to całkiem normalne, gdyż obok mnie przechodzili ludzie z kozami, świniami, a nawet z żyrafą na smyczy!!
Zatrzymałam się nagle, bo chciałam z kimś porozmawiać, lecz ten ktoś powiedział tylko uważaj!!!
i nagle... znalazłam się w zupełnych ciemnościach, nie było nic, ani podłogi, ani ścian. Nie wiedziałam co się dzieje, lecz wtedy..!!! odwróciłam się i zobaczyłam jak goni mnie, uwaga..!!! zielony, duży śmietnik!! taki z otwierana klapą!! ta klapa to była jego paszcza, a oczy miał poniżej! był okropny, zarazem śmieszny lecz wiedziałam, ze muszę przed nim uciekać!! więc zaczęłam biec ile sił w nogach, lecz on był bardzo blisko i łapał mnie swoją paszcza za... tyłek!! podgryzał!! gdy zobaczyłam drzwi i chciałam tam uciec...zadzwonił budzik i obudziłam się!!:)
Do dziś nie rozumiem dlaczego coś takiego mi się śniło:) zielony, goniący śmietnik??:D
Snów się nie wybiera, więc do dziś tylko się z tego śmieję!!:)
napisał/a: iwn1 2013-10-24 10:54
Moje ulubione sny to sny świadome, ale jednym z najlepszych był ten: byłam w rajskiej krainie, a przynajmniej taką się zdawała. Mimo to wiedziałam, że to było tu na naszej planecie..Nie było jako takich miast, nie było ulic, nie było aut. Nikomu to nie było potrzebne, ponieważ każdy umiał przenosić się w taki sposób jaki chciał i mógł stworzyć to co chciał. Ja szczególnie lubiłam latać. Robiłam to zazwyczaj w pozycji siedzącej - po prostu siłą umysłu unosiłam się. Obserwowałam przyrodę i zwierzęta. Mogłam robić bez ograniczeń to co kocham najbardziej, czyli podróżować. Ludzie byli dla siebie życzliwi i ufali sobie, więc nikomu niczego nie brakowało. Nie potrzebowałam niczego więcej, po prostu byłam szczęściem.
napisał/a: Fringilla 2013-10-24 10:58
Sen nr 1
Siedzimy w skórzanych fotelach po przeciwnych stronach dębowego biurka. Stoi na nim otwarte pudełko ptasiego mleczka.
- Proszę się poczęstować – mówi. Dziś ma włosy spięte w krótki kucyk. Wypisuje recepty.
- Nie, dziękuję. Nie lubię ptasiego mleczka – odpowiadam.
- Dlaczego? – pyta, przerywając pisanie.
- Bo, gdy byłam mała, myślałam, że naprawdę jest robione z ptasiego mleka. I uważałam, że nie w porządku jest odbierać mleko ptakom, które muszą wykarmić nim młode. Poza tym nie odpowiada mi jego... konsystencja.
- Konsystencja?
- Tak, jest za miękkie, za szybko rozpuszcza się w ustach. – Sięgnęłam po jedno ptasie mleczko i ścisnęłam je lekko w palcach, by pokazać, jak się ugina. Ugryzłam mały kawałek. Zbyt słodki smak rozlał mi się na języku. Wychyliłam się i podałam mu resztę czekoladki prosto do ust. Gryzł go po kawałeczku, delektując się nim. Nie cofałam ręki. Gdy został mi jedynie czekoladowy okruszek, zaczął gryźć i ssać moje palce. Wolno, ale mocno.
Kiedy przestał, usiadłam naprzeciwko niego, na biurku. Wzięłam drugi kawałek ptasiego mleczka i rozmoczyłam go w ustach. Wyjęłam go. Czekolada rozpuszczała mi się w palcach. Znowu podałam mu prosto do ust. Ugryzł połowę. Resztę rozsmarowałam mu wokół warg. Wymazanymi czekoladą dłońmi chwyciłam jego głowę. Zaczęłam zlizywać z niego ciepłą słodycz, od czasu do czasu całując go łapczywie.

Sen nr 2
Siedzimy w skórzanych fotelach po przeciwnych stronach dębowego biurka.
- Śnił mi się pan, doktorze.
- Tak? To ciekawe. A jak? – Uśmiechał się.
- Zwyczajnie. Po prostu rozmawialiśmy.
napisał/a: angelusia111 2013-10-24 14:46
To był piękny sen... Byłeś w nim Ty... i Ja... Mieliśmy wtedy po 5 lat, Biegaliśmy po naszej łące i zbieraliśmy polne maki, które tak lubiła mama... A potem usiedliśmy przed domem, a Ty chwyciłeś mnie za rękę i tak szczerze się uśmiechnąłeś... Teraz wiem, że tam gdzie jesteś jest Ci dobrze i czujesz się bezpiecznie. Zapewne, teraz Tam jeździsz na swym ukochanym motocyklu... Kiedyś się spotkamy...
napisał/a: aagnieszkaa1 2013-10-24 21:24
Mój najpiękniejszy sen to: LICZBY.
Ot, tak przyśniły mi się liczby, szybko je zapisałam, a na drugi dzień skreśliłam je w Lotto i wygrałam! Niewielką kwotę, ale zawsze coś. Jednak sny się sprawdzają!
martucha76
napisał/a: martucha76 2013-10-24 22:49
Mój sen…. z końca kwietnia 2005 r.

Tego dnia musiałam wstać wcześniej niż zwykle. Nastawiłam budzik w komórce na 5.45. niestety, o 5.17 słodki sen o płazach i gadach został gwałtownie przerwany. Po prostu obudziłam się przed dzwonkiem. Pierwszy odruch – kontrola czasu. A po chwili myśli: Przecież mam jeszcze pół godziny snu! I wtedy mój sen stanął mi przed oczami jako żywy. Śniłam o… nie! Ja byłam tam naprawdę! Gdzie? W mrocznej jaskini….
Pojawiłam się tam w roli obserwatora. Tylko za bardzo nie wiedziałam, komu lub czemu ja tak naprawdę mam się przyglądać. Po prostu obserwowałam wszystko dookoła siebie wielkimi oczami!
Nie czułam strachu, wręcz przeciwnie – ogarnął mnie jakiś wewnętrzny spokój. Wiedziałam, że nic mi nie grozi. Że jestem tam bezpieczna, jakbym znajdowała się we własnym pokoju. Ale było jeszcze coś, co siedziało głęboko we mnie…. To ta moja ogromna ciekawość świata.
Przykucnęłam w jakiejś niszy na zakręcie jednego z korytarzy jaskini tak, że obserwowałam jego zarówno prawą, jak i lewą stronę. Na zmianę ma głowa obracała się na szyi to w prawo, to w lewo, i znów w prawo… jakbym była na meczu tenisa ziemnego i wodziła oczami za odbijaną piłką.
U mych stóp leniwie płynął jaskiniowy strumyczek. Szemrał cichutko. Co chwila z różnych stron słychać było spadające kropelki wody ze stalaktytów. Nastrój tajemniczości i niezwykłości potęgowała niesamowita cisza. Cisza pozorna, bowiem oprócz odgłosów przyrody, nie było słychać kompletnie nic – żadnego gwaru rozmów ludzkich, żadnego szczęku i warkotu maszyn elektrycznych.
Mój sokoli wzrok stopniowo przyzwyczajał się do wszechogarniającej ciemności. Po chwili stwierdziłam, że właściwie nie jest aż tak ciemno, że ja coś widzę. Blask wody szemrzącego strumyczka odbijał się od ścian groty powodując, że otaczająca mnie przestrzeń stawała się srebrna, migotliwa. Z prawej strony, w głębi pojawił się większy i jaśniejszy błysk światła. Mała świeczka rozświetlała mroki pieczary w promieniu ok. 30cm. Przypominała mi jasno świecącą Gwiazdę Polarną na czarnym tle nieba.
Nie wiem, skąd się wzięła ta świeczka. Miałam wrażenie, że ktoś ją trzyma w ręku. Ale z kolei mój szósty zmysł nie wyczuwał niczyjej obecności, a tym bardziej obecności drugiego człowieka. Być może to gra światłocieni spowodowała, że widziałam zarys przykucniętej postaci trzymającej świeczkę. – jedyne źródło światła w mrocznej jaskini. A z drugiej strony pojawiła się myśl: Skąd tam się wzięła świeczka? I kto ją zapalił? Sama znikąd przecież się nie wzięła!
Szybko przestałam się nad tym zastanawiać, bo kątem oka spostrzegłam ruch z lewej strony. Na kamieniu, po drugiej stronie strumyka zdążyłam zauważyć ogon i chyba tylne łapki jakiegoś stworzonka. Jaszczurka! – krzyczało coś w mej głowie – Przecież węże nie mają nóg! Nie był to jednakże krzyk przerażenia, raczej niedowierzania, że to zwierzątko znajduje się w jaskini i tu żyje. Siedziałam cicho, bez ruchu, mając nadzieję…, licząc na to, że…jaszczurka znów się pokaże. Niestety, już jej nie ujrzałam. Widocznie dalej przemierzała swój szlak między skałami i kamieniami tego podziemnego świata.
Skoro żyje tu jaszczurka i ma się całkiem dobrze, to prawdopodobnie jaskinię mogą zamieszkiwać inne zwierzęta – rozmyślałam. Przykucnięta w niszy skalnej dalej obserwowałam otaczający mnie świat. Nagle mój wzrok przyciągnął jakiś ruch w strumyku tuż u mych stóp. Skierowałam swój wzrok na dół i przyjrzałam się uważniej. To żaba płynęła sobie powoli, ale miarowo w górę strumienia. Jednakże po wnikliwszym przypatrywaniu się stwierdziłam, iż to nie żaba, choć to stworzenie płynęło stylem zwanym popularnie przez ludzi żabką. Sądząc po rozmiarach, to była… ropucha! Chyba mnie nie zauważyła lub tez zignorowała, bowiem w dalszym ciągu rytmicznie łapkami rozgarniała wodę i płynęła przed siebie. Obserwowałam ją, dopóki mi nie zniknęła z oczu. Poczułam się bardziej samotna niż na początku mego pobytu w jaskini. Bardziej samotna, bo… wiedziałam, iż wokół mnie w tej grocie żyją zwierzęta, a teraz zostawiły mnie samą, niejako na pastwę losu.
W pewnym momencie znalazłam się w głębi prawej strony korytarza. Sama tak naprawdę nie wiem, jak się tam znalazłam. Na pewno tam nie poszłam, bo stopy miałam suche, a z kolei nie miałam skrzydeł, żeby tam dolecieć. Po prostu tam byłam… Znajdowałam się przed jaskiniowym jeziorkiem. Zważywszy na jego rozmiary, trudno było ten zbiornik wodny nazwać jeziorkiem czy choćby nawet stawkiem. Ot po prostu… większa kałuża o dość regularnym kształcie.
To właśnie tu, przy jeziorku, w niszy skalnej stała świeczka rozświetlająca swym nikłym płomieniem mroki jaskini. Jasny poblask pomarańczowożółtego płomienia, odbijający się od ciemnych i zimnych ścian groty, powodował, że wnętrze stało się ciepłe i przytulne, gdzieś zniknęły ostre rysy skał i ich szary kolor. Można by rzec, że czuło się ciepło domowego ogniska.
Wszechogarniającą ciszę rozdzierały nieme krzyki trzech piskląt… kobry!!! To pierwsze spostrzeżenie wywołało we mnie wielkie zdziwienie: No bo jak…?! Pisklęta kobry?! Przecież to absurd! Przyjrzałam się uważniej. Na środku jeziorka swe główki unosiły i rozchylały kapturki trzy dorosłe fioletowe kobry. Kołysały się majestatycznie, jakby były w jakimś transie, jakby gra na fujarce zaklinał je sam fakir, nieobecny fakir. A może to była ta osoba, której zarys postaci widziałam na początku?
Przed kobrami siedziały w jeziorku niczym w prawdziwym gnieździe trzy pisklaki. Nie wiem, jakiego gatunku ptaków byli to młodzi reprezentanci, ale w pierwszej chwili odniosłam wrażenie, że są to właśnie pisklęta kobry.. siedziały sobie one na środku jeziorka i mocno wyciągały swe chude szyje, by ich głowy znalazły się jak najwyżej. Swe ogromne dzióbki otwierały jak najszerzej, żeby to do ich gardziołka w pierwszej kolejności trafił pokarm. Wydawało się, że pisklęta drą się w niebogłosy: Jestem głodny! Chcę jeść! Teraz ja! Widać po nich było wielki wysiłek – rozwarte szeroko dzioby, napięcie skóry na wyciągniętej maksymalnie szyi, wytrzeszczone, ogromne oczy i niemy krzyk rozdzierający ciszę… Znów ten budzik!
I to by było na tyle….
napisał/a: basiulka1 2013-10-25 07:59
To był uroczy sen, który przeniosł mnie nad piękne łąki. Łąki pięknie ukwiecone i pełne przepięknych kolorowych motyli.
Otworzyłam oczy i znalazłam się w pięknym miejscu.Unosiłam się nad przepiękną ukwieconą łąką z pięknymi ,kolorowymi motylami. Unosiłam się z nimi nad kwiatami, byłam zachwycona ich kolorem i zapachem. Lataliśmy tak wśród różnorodnych roślin wywijąjąc w powietrzu różne figury. Promienie słońca głaskały skrzydła motyli i moją twarz i włosy. Chłonęłam każdą częścią ciała to ciepło, delikatny wietrzyk i to powietrze przepełnione aromatem ziół, kwiatów i drzew. Było mi cudownie ciepło i ogromnie przyjemnie.
napisał/a: drewienko 2013-10-25 16:35
Do dziś pamiętam sen, który śniłam dwa, albo trzy razy - zawsze taki sam. Rozpoczynał się od tego, że deszcz siąpił i siąpił, wiatr łamał gałęzie i rzucał liśćmi o szybę, a one przyklejały się do niej, by zaraz ześlizgnąć się na sam dół, aż na parapet... Pamiętam jak bardzo pragnęłam, by Tato wrócił już z pracy…, po czym zamkęłam oczy i mocno o tym zamarzyłam…, a kiedy je otworzyłam... znajdowałam się w dziwnym miejscu. Nigdy przedtem tam nie byłam. Zaglądałam za każdy róg, za każde drzwi…, aż w końcu, wychodząc zza zaułka… zobaczyłam Tatę…, wpadłam więc czym prędzej w Jego ramiona! Po mocnym uścisku rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam piękną kanapę, a na niej naszykowane specjalnie dla Nas ciasteczka, babeczki, herbatka i prezent. Pomyślałam, że jest on to dla mnie i cierpliwie wyczekiwałam. Wypiłam herbatkę, zjadłam babeczki i znów popatrzyłam wyczekująco na pudełeczko z kokardką..., wtedy Tato rzekł – Córeczko! Mam dla Ciebie prezent - była to szmaciana lalka -zachwycająca w każdym calu. Po wielkiej radości Tato rozpalił ogień w kominku..., a kiedy ogień trzaskał i zrobiło się przyjemne ciepło, zasiedliśmy do czytania bajek. Tak minął mój najlepszy czas z Tatą.
Później, gdy dochodził zmierzch, Tato i Ja postanowiliśmy wrócić do domu, bo tęsknota za mamą była już zbyt wielka... :) Zostawiliśmy więc puste kąty, nadgryzione ciastko i nastała wielka cisza, a ogień powoli dogasał...
napisał/a: Raffka 2013-10-25 19:13
hmmm... pamiętam taki sen. Zaczęło się groźnie a potem... Zresztą, sami zobaczcie.

Protokół z przesłuchania dnia 17 stycznia 2145 r.
Przesłuchujący: Porucznik MARO
Przesłuchiwana: Raffka Topic; wiek - odmowa odpowiedzi
Nr sprawy: 7464/56-R;17/01/2145

Porucznik Maro: Proszę o nazwisko.
Raffka Topic: eee.... no Topic. Raffka Topic.
PM: Ale przecież nie Pani! Proszę o nazwisko osoby, z którą chciałabym Pani zjeść kolację.
RT: Aha, rozumiem, przepraszam jaka gapa ze mnie! Wobec tego... nie mogę powiedzieć.
PM: Dlaczego??
RT: Bo to tajemnica. Sprawa osobista i w ogóle. Rozumie Pan... a może Pan i nie zrozumie.
PM: Nie, nie rozumiem. I przypominam Pani, że jest Pani oficjalnie przesłuchiwana oraz, że zatajanie informacji potraktowane zostanie jako działanie na rzecz utrudnienia czynności polegających na realizacji Pani życzenia.
RT: ... ee? O mamusiu, nic nie rozumiem co Pan mówi, ale po tonie wnoszę, że chce mnie Pan zamknąć do więzienia. Na dożywocie! Ja przecież nic nie zrobiłam, ja jestem niewinna! Wypuuuuuuśćcie mnie, ratunkuuu!!
PM: Ależ ciii.. proszę się uspokoić! Że też nigdy nie poprosiłem o dodatek za pracę w szczególnych warunkach!
Pani Topic. Zacznijmy jeszcze raz. Jeśli mi Pani nie powie, z kim chciałaby pani spędzić uroczy wieczór, nie będziemy wiedzieli, do kogo dotrzeć, aby spełnić to życzenie.
RT: O rany! Jak ja nic nie rozumiem. Ale teraz już rozuumiem, rozuumiem! Wobec tego, powiem Panu. Ale raczej ciężko wam będzie do niego dotrzeć...
PM: Proszę się o to nie martwić. Dla nas nie ma rzeczy niemożliwych. Do kogo już nie docieraliśmy! Kojarzy Pani nazwiska Janek Kos, Uszatek - Miś Uszatek, albo Rumburak?
RT: Znam, oczywiście ...
PM: W tracie akcji z Rumburakiem jeden z naszych kolegów został.... niestety… łza się kręci w oku - zaczarowany w śliczną, zieloną żabkę. Do tej pory kica sobie beztrosko dziecina po halach.
RT: Ryzykowaną ma Pan pracę.
PM: Owszem, ale nie rozczulajmy się za bardzo. To kogo mam wpisać do protokołu w rubryce "Dostarczyć"?
RT: Twardowski. Pan Twardowski. Zna Pan, Panie poruczniku, ten z Księżyca.
PM: ...
napisał/a: madzia1980 2013-10-25 19:33
Najbardziej pamiętam sen z dzieciństwa, gdy pełna byłam naiwności i filantropii. Z ideałami. Pewnego dnia zasnęłam a raczej obudziłam się w Krainie Liliputów miałam niezachwiane przekonanie, że muszę spojrzeć im prosto w oczy a ta czynność okazała się najtrudniejsza ze wszystkich. Skoro oni byli liliputami to ja byłabym olbrzymem. A jako olbrzym zdobyłam dla nich gwiazdkę z nieba, Pomogłam im się wspiąć na Kilimandżaro i sadzałam ich na fruwającym bocianie. Najbardziej sprawdziłam się jako organizator podniebnych i dalekich podróży. A przede wszystkim robiłam wszystko, żeby się nie obudzić. Treść snu wynikała z tego, ze byłam najniższa w klasie i to efekt głębokiego kompleksu. Pamiętam ten sen do dziś, bo dziś kompleksy nie przekładają się już tylko na sen z dobrym przesłaniem. Dziś dla mnie moje kompleksy przybierają rozmiar dramatu i z rozrzewnieniem wspominam dobroć w serduszku dziecka jaka kiedyś przez mnie przemawiała. Teraz takie sny już mi się nie zdarzają a szkoda.