kto jest tym jedynym???

napisał/a: balbina73 2009-10-08 09:32
Jestem pod wrażeniem i pełna podziwu ;) Tak trzymaj :)
napisał/a: ~gość 2009-10-08 20:44
gula, takie dobre wieści i taka cisza w twoim wątku? :) Bardzo się cieszę, że wyszłaś na prostą, ze oboje próbujecie z mężem odciąć się od tego, co było i życ dalej razem ze sobą. Z tego co piszesz dobrze sobie radzicie :) Paryż, filharmonia, wspólne wyjazdy... Pielęgnujcie i celebrujcie kazdy wspólny dzień tak, jak do tej pory.

Gula, wreszcie czuć spokój w tym, co piszesz. Pewnie minie jeszcze trochę czasu nim przeszłość będzie już tylko nieprzyjemnym wspomnieniem, ale mocno wierzę, że ta jedna lekcja wystarczy ci do końca życia.
Wszystkiego dobrego! :)
napisał/a: gula1 2009-10-09 09:07
Mam taką nadzieję, bo jak już wspomniałam- te gorsze chwile też są i tak naprawdę złoszczą mnie, bo już tak bardzo chciałabym- aby było tylko dobrze. Ta irracjonalna tęsknota skądś się bierze, dlatego też będę wkrótce poruszać ten temat z psychologiem. Byłam narazie 2 razy, więc jest to początek mojej "terapii" (badanie gruntu :)).
Z tymi wspólnymi wyjściami nie jest wcale łatwo-a i walka o czas tylko dla siebie też ma miejsce.
Myślę, że tak naprawdę pojawienie się dziecka wywróciło nasze życie do góry nogami, to była prawdziwa rewolucja, która niestety niosła też ze sobą kryzys. I oczywiście kochamy naszego brzdąca ponad życie, ale pierwsze dziecko to ogromne wyzwanie dla rodziny. Na pewno ten (ta), kto posiada potomnstwo- wie o czym piszę.
Obok wielkiej radości, satysfakcji z bycia rodzicem- jest też masa obowiązków, ogromne zmęczenie, czasem frustracja- że się nie nadąza za życiem.....To zmęczenie jest nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. I to jest sprawdzian dla samego siebie- czy podoła się nowej, trudnej sytuacji, nowym obowiązkom, wyzwaniom. Nowa sytuacja pozwala także poznać siebie samego i partnera i od samego początku daje możliwość kształtowania osobowości małej osóbki, która się rozwija.
Przyznam szczerze- że od 2 lat niewiele miałam spokojnych nocy, zaczęłam się przyzwyczajać do uczucia niewyspania, czasem wyczerpania. To zupełnie, totalnie odmienne życie do tego, które było wcześniej.
Myślę, że temu wszystkiemu nie podołałam. Jestem strasznie skrupulatna, obowiązkowowa, nie umiem sobie odpuścić, kiedy mam coś do zrobienia. I to mnie wykańczało. Michał prosił, abym wyluzowała, abym czasem coś zostawiła, aby odpocząć- ale byłam zbyt ambitna, aby to zrobić. Do tego zamiast spać, gdy mała właśnie to robiła- to ja leciałam do swoich notatek, aby być na bieżąco. Sama sobie narzuciłam taki reżim, będąc przy tym dla siebie bardzo surowa.
Nie miałam też zbyt dużego kontaktu z innymi. Owszem pracowałam- ale na początku bardzo mało (1 dzień w tyg). Wychodziłam też na aerobik. Ale brakowało mi kontaktu ze znajomymi, któych i tak miałam niewielu, ale też nie było na te kontakty po prostu czasu.
Zajęcia z prawka dawaly mi radość, mogłam sobie pogadać z innymi do woli, wyjść z domu, skierować myśli gdzie indziej- poza kwestie odparzonej pupy, mleka zmodyfikowanego i pacjentów cukrzycowych, czy rachunków za prąd.
Nie miałam nawet czasu na czytanie swoich ulubionych powieści, czy obyczajów! Zresztą nadal tego czasu nie mam.
Zabrakło w moim życiu spontaniczności, luzu, wytchnienia. Sama sobie takie życie w napięciu zgotowałam, bo nie umiałam odpuszczać. Uczę się tego dopiero teraz.
A Jacek był pretekstem, aby poluzować, poddać się emocjom, wyjść poza sztywne ramy.....

I ta tęsknota...Nadal jest, ale słabsza.

Nie jest tak, że szukam dla siebie usprawiedliwienia- wiem, że źle zrobiłam i będę z tą myślą żyla już zawsze. Nie jest też tak, że winię za to wszystko moje dziecko! Staram się po prostu znaleźć odpowiedź- co mogło mieć wpływ na to, że tak bardzo oddaliłam się od męża i pragnęłam zniszczyć więź, która nas połączyła. Jeśli to pojmę, zrozumiem- to będzie stanowiło broń przed podobnymi sytuacjami, które mogłyby się pojawić w przyszłości.

To takie moje i mojego psychologa spostrzeżenia. Oczywiście nie będę powtarzać tego, co już było opowiedziane wcześniej w tym wątku.

Dziękuję, że mi kibicujecie. Pozdrawiam.
napisał/a: Stranger 2009-10-09 10:15
jesienna napisal(a):Bardzo się cieszę, że wyszłaś na prostą

Może to trochę OT, ale jakoś zwróciłem uwagę na to stwierdzenie.
To nie prawda, że wyszła na prostą. Póki co odnalazła drogę, którą chce iść, ale ta droga pełna jest zakrętów i wzniesień. Zawsze wnerwiała mnie tzw. "krótka pamięć" znajomych, rodziny i przyjaciół w takich sytuacjach. Dla większości moment zejścia się małżonków po takim kryzysie jest momentem końca historii. Wszyscy natychmiast chcą przechodzić nad tym do porządku dziennego, zamykając śmierdzący temat w szafie. Zapominając o tym, że po takich przeżyciach małżonkowie potrzebują zdwojonej pomocy bliskich i przyjaciół. Oboje małżonkowie!
Co ciekawe, ta "krótka pamięć" jest bardzo selektywna. Zapomina się o problemie, ale na imprezach towarzyskich grzechy niewiernego małżonka chętnie obgaduje się ukradkiem jeszcze wiele, wiele lat...

pzd
napisał/a: gula1 2009-10-09 11:13
Masz rację, czuję, że przede mną jeszcze wiele pracy.....

Mój psycholog już by zwrócil uwagę na to stwierdzenie, "...pracy"....
Jak znajdę chwilkę jeszcze dziś, to napiszę o czymś, co stanowi dla mnie problem- a mianowicie to, że dosyć często (teraz już rzadziej, bo staram się to zmieniać)- moja córa "wybiera" tatę, nawet potrafi to w dosyć głośny- czasem agresywny sposob demonstrować. Pomimo tego, że daję jej dużo miłości,czułości, że poświecam jej wiele uwagi, staram się być dobrą mamą, dobrym rodzicem. Ale to trzeba opisać bardziej szczegółowo.
napisał/a: Stranger 2009-10-09 12:50
gula napisal(a):Jak znajdę chwilkę jeszcze dziś, to napiszę o czymś, co stanowi dla mnie problem- a mianowicie to, że dosyć często (teraz już rzadziej, bo staram się to zmieniać)- moja córa "wybiera" tatę, nawet potrafi to w dosyć głośny- czasem agresywny sposob demonstrować. Pomimo tego, że daję jej dużo miłości,czułości, że poświecam jej wiele uwagi, staram się być dobrą mamą, dobrym rodzicem. Ale to trzeba opisać bardziej szczegółowo.

Znam ten problem z autopsji... Moja córa też zdecydowanie zawsze wolała moją rękę podczas spaceru niż mamy. Mnie wołała budząc się w nocy, do mnie się przytulała jak nabiła sobie siniaka itp. W mojej żonie budziło to olbrzymie pokłady złości i nerwów. Nie raz się o to awanturowaliśmy... Musisz jednak pamiętać, że dziewczynki w młodym wieku (apogeum osiągają gdzieś w wieku 5-6 lat) uważają tatę za najcudowniejszego człowieka na ziemi i nie ma co z tym walczyć, byle tylko nie popadać w skrajności.
Tych dwóch problemów nie powinnaś wiązać ze sobą... Chyba że niechęć córki do Ciebie bierze się stąd, że tata opowiedział jej o Twoich perypetiach i zwyczajnie poczuła się odtrącona.

pzd
napisał/a: ~gość 2009-10-09 13:28
Stranger, złapałes mnie za słówko, która dla ciebie ma zupełnie inne znaczenie :) To normalne, ze droga przed nimi kręta i wyboista, ale w chwili, gdy przestaje się stać na rozdrozu, a zaczyna się iść pewnie i systematycznie jedną ścieżką, to ja to nazywam "wyjściem na prostą". Nie ma nic gorszego dla mnie niż niezdecydowanie i tkwienie w bezruchu czekając, że może ktoś inny rozwiąże problem. Sama nie uniknęłam takiego zachowania i z perspektywy czasu zdecydowanie bardziej wolę iść, chociażby pod górkę. Miałam jakiś czas temu w podpisie taką myśl :"w każdym małżeństwie to nie droga jest trudna, lecz trudnosci są drogą".

Co do pomocy znajomych i bliskich nie zgodzę się z tobą. Uważam, ze to jest sprawa między małżonkami, tylko i wyłącznie. Ewentualnie mogą korzystać z osoby trzeciej, niezwiązanej z żadnym z nich emocjonalnie, na zasadzie mediatora. Jak brat, siostra, rodzice, tudzież przyjaciele mają im pomóc? Rzadko kiedy potrafią być w takiej sytuacji bezstronni. Obawiałabym się, ze nieświadomie mogliby narzucić swoje zdanie osobie, która nie potrafi sama znaleźć rozwiązania. Chyba, ze znowu się nie zrozumieliśmy :)

gula, trudne chwile w małżeństwie zawsze są. Gdyby nie twoja zdrada, przezywalibyście być może za jakiś czas coś innego. Małżeństwa przecież dotyka tak wiele problemów finansowych, zdrowotnych, emocjonalnych. Sztuka polega na tym, aby nauczyć się je rozwiązywać, aby wspierać się nawzajem. Trudna to sztuka :), ale mając przed sobą całe życie można ją opanować. Patrzysz na to, co masz przed sobą jako na pracę, czyli wysiłek. Lepiej byłoby widzieć naukę, zgłębianie wiedzy, czyli rozwój i samozadowolenie.
Szukaj swojej odpowiedzi. Ja swoją znalazłam przypadkiem, poczułam olśnienie, pewnego rodzaju ulgę, ale teraz po wielu miesiącach stwierdzam, ze najgłówniejszą przyczyną zdrady była po prostu niedojrzałość.
napisał/a: Stranger 2009-10-09 13:55
jesienna napisal(a):Chyba, ze znowu się nie zrozumieliśmy :)

Chyba niestety trochę tak ;)
Nie mówię, że bliscy i znajomi mają pełnić rolę mediatora. Uważam jednak że mając świadomość jakiegoś kryzysu czy trudnej sytuacji w zaprzyjaźnionym małżeństwie, powinni częściej organizować spotkania towarzyskie, wykazać inicjatywę przy planowaniu sylwestra, pokazać że wciąż darzą obu partnerów sympatią, generalnie pomóc zintensyfikować próbującym poukładać swoje życie małżonkom. Pozostawieni sobie i opuszczeni przez rodzinę i znajomych w tym niezbyt smacznym sosie będą wciąż rozdrapywać rany i wciąż dyskutować o zaszłościach. A to nigdzie ich nie zaprowadzi.

jesienna napisal(a):ale teraz po wielu miesiącach stwierdzam, ze najgłówniejszą przyczyną zdrady była po prostu niedojrzałość.

A nie uważasz, że to po prostu wygodne wytłumaczenie? Tego przecież nie trzeba nikomu tłumaczyć...

pzd
napisał/a: gula1 2009-10-09 16:52
Muszę jednak znów wrócić trochę do przeszłosci.
Miałam bardzo trudną ciązę, poród i pobyt w szpitalu. Kiepsko to wszystko zniosłam psychicznie, chociaż naokoło słyszałam jaka to jestem dzielna, bo się nie poddałam, bo dziecko urodziło się zdrowe, choć mój organizm na tym ucierpiał (efekty posterydowe i uaktywnienie się przeciwciał przeciwtarczycowych, które już prawie całkowicie zniszczyły moją tarczycę- choroba Hashimoto, która mocno objawiła się po porodzie). Nigdy nie winiłam za to dziecka! I nie zamierzam tego robić, ale przyznam, że było mi bardzo ciężko.
Początkowo macierzyństwo nie przynosiło mi zbyt wiele satysfakcji. A miało być przecież inaczej- dzieciątko to cud, kochana kruszynka, która powinna cementować związek. Ale wcześniejsze stresy miały swoje następstwa. Sądziłam, że przechodzę przez depresję poporodową, ale lekarz to wykluczył, dodał, że moje samopoczucie jest naturalne po tylu przejściach. Potem okazało się, ze był to jeden z objawów poporodowego zapalenia tarczycy.

Moja córeczka urodziła się przedwcześnie, bardzo trudne okazło się pilęgnowanie takiego maleństwa, które ważyło ledwo ponad 2 kg.....Ale Michał był obok, bardzo pomagał. Pomagała również moja mama, siostra. Jedynie teściowa skutecznie uprzykrzała życie. Byłam wtedy bardzo nerwowa, każda jej uwaga, dąsy, obrażanie się- odbijało się na moich relacjach z rodzinką.
Nie umiałam się wtedy cieszyć życiem, choć to przecież paradoks- miałam wszak dzieciątko, na które tak bardzo czekałam!
Michał wrócil do pracy, musialam poradzić sobie sama z codziennością. Jakoś to było. Karola jako niemowlę dużo jadła i dużo spała :) Ja w tym czasie mogłam się zająć domem, swoimi tematami. Ale ciągle byłam spięta i nerwowa. Po jakimś czasie zaczęłam przypominać siebie- opuchlizny po sterydzie zeszły, powoli szczuplałam. Zaczęłam chodzić na aerobik, dużo ćwiczyłam. Mąż wtedy zajmował się małą. Byłam zmęczona, ale on też wracał zmęczony po pracy, a ja w tym czasie mogłam sobie wychodzić. Były to częste wyjścia, gdyż dietę musiałam wesprzeć sporą aktywnością fizyczną, aby te wszystkie kilogramy zgubić. Jakoś powolutku waga szła w dół.
Byłam spięta, narzucałam sobie wiele obowiązków, ZAWSZE chciałam wykonać plan. Wtedy gdy dziecko spało zbyt krótko, ale miało cięższy dzień i więcej marudziło- ja bylam poddenerwowana, bo nie zdążyłam zrealizować tego, co zamierzyłam.
Dziecko to czuło. Starałam się nie okazywać jej złości, nie krzyczeć, ale nie zawsze to mi się udawało. Przyszły pierwsze święta, które wcale mnie nie cieszyły. Karolka miala wtedy 3,5 miesiąca. Tatuś wziął urlop, dużo czasu spędzał z córeczką, a ja to wykorzystywałam na organizację świąt i inne sprawy. Córa potem nie chciała mojego towarzystwa! Płakała!
Czułam się okropnie- jak wyrodna matka, na którą jej własne dziecko reaguje płaczem...Czułam też gniew, zazdrość.
W gościach zwykle tata zajmował się małą, ona do tego przywykła. Tak jakoś się utarło- że w ciągu dnia to ja opiekowałam się malutką, tata kiedy wracał z pracy. On też ją mył, gdy trochę urosła (początkowo robiliśmy to razem) i kładł spać wieczorem. Ja wtedy mogłam trochę odocząć, pójść na aerobik. Sądziłam, że tak jest sprawiedliwie, ale zapomniałam o potrzebach męża- o tym, ze on nie ma czasu na własne sprawy, przyjemności. Wtedy dosyć często się klociliśmy, tak naprawdę walczyliśmy o wolny czas dla siebie. Upieralam się wtedy, że ten czas mi się należy, bo przecież tyle robię. Ale Michał też! Ale zadrościłam mu wtedy, że on ma możliwość pracy poza domem, może skupić się. Ja tej możliwości nie mialam.
Kiedy mała miała 10 miesięcy poszłam do pracy- na 1 dzień w tygodniu. Ale musiałam w domu przygotowywać materiały dla pacjentów, dużo czytać, odświeżać pewne tematy. Nie zawsze to się udawało.
Zapomniłam również, że dziecko przyzwyczaja się do pewnych rytuałów. Dlatego w dzień bez problemu kładłam małą spać, bawiłam się z nią, śmiałam, spędzałam czas; wieczorem zaś Karolka nie chciała, abym to ja ją lulała do snu.
Gdy zbliżały się weekendy- przestawałam się nimi cieszyć. Bo wtedy dla dziecka najważniejszy był tata.
On potrafił opowiadać świetne historie, bawić się w zwariowane zabawy, od których z koleji mamusi jeżył się włos na ręku.
Nie zawsze byłam nerwowa przy dziekcu. ja naprawdę bardzo się starałam! Uczyłam się być mamą od samego początku, miałam wyrzuty sumienia, gdy nakrzyczałam na małą, wychodziłam do kuchni, aby tam się pozłościć, zagryzałam zęby, gdy było ciężko. Zawsze jednak okazywałam małej mnóstwo miłości- bardzo często mówiłam jej, jak bardzo ją kocham, okazywałam duuużo czułości.
Na początku nie umiałam się z nią bawić- trwało to raptem kilka minut, poczym wracałam do innych obowiązków, bo sądziłam, że mogą na tym ucierpieć. Nie umiałam się skupić na zabawie, nie potrafilam czerpać z niej przyjemność, bo ciągle myslałam o tym, że jest coś do zrobienia. A jest mnósto- gdy jest małe dziecko! Zaczęłam się zastanawiać- wiedziałam, że tak dlużej być nie może. Starałam się to zmienić. Małymi kroczkami. Bo moje postępowanie nie uszczęśliwiało mnie, wręcz przeciwnie- odbierało radość życia i powodowało, że żyłam w ciągłym napięciu. To z koleji męczyło mnie również fizycznie. Potem był Jacek, który zawładnął moimi myślami. Wtedy córa też pewnie czuła, że jestem gdzieś daleko.....
Stworzyłam sobie bajkę, żyłam w niej. To na chwilę dawało mi wytchnienie. Po jakimś czasie zrozumiałam, że zbłądziłam.

I historia się powtarzała- córa wariowała gdy widziała tatę, gdy ja wyciagałam ręce- to krzyczała, że chce do taty; gdy byliśmy w gościach- to leciała do niego, gdy budziła się w nocy- to chciała tatę. Czułam się odtrącona, niekochana przez własne dziekco! Oczwyiście mała potrafiła okazywać mi swoje uczucia, gdy nieco urosła. Przytulała się , głaskała, ładnie się ze mną bawiła. Ale wtedy gdy nie było taty. Pytałam o to swoich znajomych, pediatry. Ale wszyscy mówili to samo- że dziewczynki tak mają, że to taki okres czasu, że mała nadrabia czas, kiedy taty nie ma w domu, bo mamusię ma ciągle u swego boku. Ale to mnie nie przekonywało. Bo wcale to nie był ten "określony wiek". Karolka "wybierala" tatę od zawsze. Ma teraz 2 latka i 2 miesiące.
Do tego teściowa zawsze to wszystko podkręcała- gadała- oj bo tatusik jest najlepszy itd. Zawsze. I Michał i ja zawsze reagowaliśmy, ale ona robiła swoje. Jesteśmy w złych relacjach, bardzo tej kobiety nie lubię, ona mnie też. Nie ma już niedzielnych obiadków. Karola zwykle zanoszona jest do teściów w sb czy w nd i to przez tatusia. Chcę uniknąć spięć. Ale zawsze są jakieś święta, urodziny itp. Ostatnio to ja odbierałam małą- tak wyszło. i Karola zaczęła krzyczeć, że chce tatusia...A teściowa ze śmiechem i dziką satysfakcją w głosie stwierdziła, że wiedziała ,ze tak bedzie...Z jednej strony było mi źle obserwując reakcję karolki, z drugiej myślałam, że zaraz połamię nosa teściowej.

Po zdradzie, po wyjawieniu prawdy zaczęłam pracować nad sobą. Dużo analizowałam, długo szukałam psychologa. Nie było łatwe przemóc się- aby pójść do obcej osoby i opowiedzieć jej historię swojego życia. Już na pierwszej wizycie pojawiły się łzy, których nieco się wstydziłam, ale nie potrafiłam ukryć. Na drugiej było łatwiej.
Zaczęłam się zmieniać- dla siebie, dla męża, dla córki. Zmieniać to co złe, ale nie za wszelką cenę. Nie chciałam gdzieś po drodzę utracić własnej tożsamości. Nauczyłam się odpuszczać. już nie jestem taka nerwowa, gdy nie wykonam planu. Potrafię bawić się z dzieckiem, jestem dla niej cierpliwsza, nie krzyczę (bardzo rzadko), jestem konsekwentna, nie wymuszam na niej okazywania czułości- gdy tego nie chce, nie upominam się o buziaki, gdy mała pocałuje tatę. Więcej czasu spędzmy w tójkę. Częściej kładę ją spać wieczorem. Jest mała poprawa. Mała już tak nie krzyczy, że chce do taty, potrafię ją odciągnąć od niego, aby mógł spokojnie zjeść obiad, ostatnio w gościach dała mi się nakarmić i zabawić.
Są też gorsze dni, bo czasem to wszystko nie działa i historia się powtarza.
Gdy odstawiliśy małej smoczka- i kiedy budziła się w nocy z płaczem- to chciała być wtedy tylko przy tacie, teraz i do mnie się przytula, da nakarmić, ale zwykle budząc się woła- chcę do tatusia....
Mąż twerdzi, że widział na początku poprawę, teraz trochę mniej. Ale ja to zauważam. Nie wiem co mogę zrobić więcej. Więcej już chyba nie potrafię. Bardzo się staram.
Jestem troszkę surowsza (od taty) dla małej- ale nie surowa. Oboje jednak staramy się przekazywać jej podobne wzorce. Jestem konsekwentna, nawet gdy małej to nie odpowiada, to obstaję przy swoim (czesto nie jest to miłe dla mnie), bo wiem, że to doprowdzi do dobrego. Przecież muszę ustalać granice, zasady. Nie wierzę w bezstresowe wychowanie. Kiedy mała wrzeszczy, bo coś jest jej nie na rękę- mówię spokojnie, aby tego nie robiła, bo nikt w domu na nią nie krzyczy. Kiedy chce mnie ugryżć lub to zrobi- to podnoszę ton, przerywam zabawę; kiedy rzuca jedzeniem- zabieram posiłek, kiedy źle się zachowuje- to jej to uświadamiam i nie pozwalam, aby to dłużej trwało. Wiem, że to słuszne. Nie biję, staram się nie krzyczeć. Kiedy krzyknę- mam okropne wyrzuty sumienia, zwykle potem małą przepraszam.
Dodam, że to iż sama narzucam sobie reżim- nie robię tego wobec bliskich. To dla siebie jestem taka surowa. Nie pozwalam jednak wejść sobie na głowę i narzucić zdanie, kiedy mam zupełnie inne.
Tata dziala podobnie, ale ma inną osobowość. Jest spokojniejszy, bardziej cierpliwy, wyluzowany. Ja wymyślam mniej ciekawe historie, bawię się spokojniej. Mała pewnie czuje, że w moim postępowaniu jest mniej luzu. Tata ma w sobie więcej spokoju, ale i spontaniczności.

Przepraszam, że tyle o tym napisałam. Być może wykracza to poza główny temat, ale musiałam o tym napisać. Dręczy mnie to. Czuję się odtrącona- nie przez Michała, ale przez Karolkę. Jak widać- staram się to zmienić, ale jestem tym już zmęczona. Bo napradę okazuję małej mnóstow miłości i staram się być dobrą mamą, dobrym czlowiekiem.

Moją pracą domową jest przyglądanie się zabawie męża z córką. Widzę i wiem, czym się różni od tego, co ja robię z córką. Nie chcę jednak naśladować taty. Chcę postać sobą. Zobaczymy co z tym fantem zrobi psycholog, bo liczę na jakieś wskazówki.
napisał/a: ~gość 2009-10-09 21:17
Stranger, nie uważam, aby w mojej sytuacji to było wygodne tłumaczenie. Wręcz przeciwnie. Nie zamierzam jednak na forum wyjaśniać dlaczego i z jakich powodów. Jesteś zainteresowany dalszą dyskusją i łapaniem za słówka, zapraszam na priv, bo to wątek guli, nie mój.
napisał/a: gula1 2009-10-09 21:28
Nikt z rodziny czy znajomych nie jest wtajemniczony w nasze sprawy. Nie zamierzamy tego zmieniać. Nie widzę takiej potrzeby. Jedynie psycholog poznał naszą sytuację.
napisał/a: ~gość 2009-10-09 22:58
to bardzo dobrze gula, to przenosi sprawę o kilka poziomów do przodu...