... i co dalej???

napisał/a: kool 2008-04-25 21:19
Witam. Wiecie co sobie myślę. Że dużo rzeczy można. Tylko trudno zsynchronizować wszystko w czasie. Ja chciałam bardzo - on musiał miec czas na uporządkowanie spraw. Nie rozumiałam tego, bo chciałam żeby zajął się tylko mną. Nie dawłam mu czasu na oddech. Tak się przeciągaliśmy, obchodzilismy, przyglądaliśmy. A teraz ja nie bardzo chcę ale on się jakby bardziej stara. Teraz to ja chcę mieć czas na oddech ale on się tym martwi. I tak się dalej obchodzimy, przyglądamy. Nie dzwonię do niego co minutę, to on dzwoni, zeby się zapytać czy wszystko jest ok. Pewnie z jakiś czas przejdzie mi to i zacznę dzwonić co sekundę. To bardzo interesująca sprawa. Taki dośwaidczenie.
napisał/a: Mari 2008-04-25 23:28
kool,
nie bardzo chcesz ?, a może czujesz właśnie teraz wyższość, litość i chcesz odrobinę zemścić się na nim ?.. za czas kiedy pragnęłaś Go , a On Cię nie zauważał ?(nasze typowe myślenie).
On nie ma szans by Cię zdobyć na nowo...
On Cię kocha 'mimo' mówisz .. Ty cierpisz bo ? nie wybaczyłaś Sobie ? :( .
napisał/a: Aniu 2008-04-28 12:50
Wiecie, przeczytalam, to forum dzisiaj od poczatku, zdanie po zdaniu, rozmyslajac i zastanawiajac sie nad wlasnym zyciem... i wiecie do czego doszlam, ze nie wiem czy warto walczyc, nie wiem czy kiedys moj maz bedzie znaczyl dla mnie tyle co dawniej, wiem ze nie warto rezygnowac z malzenstwa dla kogos innego nie majac 100% pewnosci, a taka ma sie chyba rzadko... zrozumialam chyba tylko jedno.. jesli warto odejsc i stoczyc ta walke z calym swiatem dookola, to chyba dla siebie i dla wlasnej WOLNOSCI.... poznalam mojego meza majac 17 lat i od tamtej pory jest tylko onw moim zyciu... nigdy nie bylam ani przez moment sama dla siebie, zawsze byl ktos, przy kim nie moglam poznac swiata tylko swoimi oczami, bo poznawalismy go zawsze razem i wspolnie... zgubilam w tym wszystkim siebie i chyba Siebie chcialabym teraz odszukac... nie chce sluchac: zachowuj sie jak zona!, wyszlas za maz!, chce zyc po swojemu.. tylko jak...
napisał/a: ala30 2008-04-28 13:30
Aniu,
nie wiesz jak bardzo rozumiem to uczucie... próbuje tak trochę na siłe, wmawiam sobie rózne rzeczy zeby moze jednak cos uratowac... ale szczerze mówiąc z kadym dniem jest gorzej. I nie wiem jak bardzo przychylnym okiem patrze na zachowanie swojej połówki .. to utwierdzam się tylko w przekonaniu jak bardzo mnie denerwuje... wszystkim...
U mnie było podobnie ... jestem z moim mężem od 19 roku zycia... i czuje sie dokładnie tak jak to opisałas... czuje sie dodatkowo osaczona.. bo nie wiem jak powaznie bym nie mówiła o rozwodzie i grzecznie i z wsciekłoscią ... on sie nie poddaje.... a jego stwierdzenie "cierp ciało cos chciało" jest dołujące dodatkowo.... czuje ze nawet jak podejme decyzję... nie bedzie łatwo.. :(
napisał/a: Aniu 2008-04-28 14:14
Alu,

my dwie sie chyba rozumiemy najbardziej... ja tez juz powoli nie daje rady... czasem patrze na niego, usmiecham sie i wmawiam sobie, ze to przeciez nie mozliwe, gdzie jest to co bylo... i w myslach przekonuje sama siebie... ze moze... moze... moze bedzie dobrze... ale coraz czesciej sama sobie odpowiadam, ze w to nie wierze... a to, ze mnie denerwuje, to delikatnie powiedziane, wszystko mnie drazni w jego zachowaniu.. wszystko!! Ja tez przebakiwalam o rozwodzie i jednego dnia on rozmawia ze mna o tym na powaznie, a kolejnego udaje, ze nie bylo tematu...
Obie stoimy przed najtrudniejsza decyzja naszego zycia i obie nie mamy tej sily zeby ruszyc swoje zycie.. uslyszalam kiedys madre zdanie "nigdy nie przechowuj niczego na specjalne okazje, kazdy dzien Twojego zycia jest specjalna okazja" co z tego ze rozumiem sens tej wypowiedzi, co z tego ze bardzo chcialabym moc cieszyc sie wlasnym zyciem, kiedy ktos z MIŁOSCI mi te radosc zycia odbiera... to strasznie trudne i przykre... a rozwiazania nie ma nadal...
napisał/a: Mari 2008-04-28 15:38
Dziewczyny:o,
po tych dwóch ostatnich postach poddaję się ...
Nie potrafiłabym być z mężczyzną , który wzbudza we mnie negatywne emocje.
Odeszłabym mówiąc mu ,że nie kocham , ale wspominam miło i z życzeniami aby mu się w drugim związku powiodło lepiej...
Dajcie im tę szansę , bo zasługują na miłość, a której to nie jesteście im w stanie dać :(.
U mnie była jednak inna sytuacja...
Ja przez męża byłam 'odstawiona' na 8 miesięcy ..w tym dwa miesiące z mojej winy , moje szpiegowanie co,dlaczego z kim.. Następne miesiące to już powrót obojga i oczyszczanie zaistniałej sytuacji ...aj! dość długo jednak zeszło :confused:
Jednak oboje wiedzieliśmy,czuliśmy od samego początku tej scysji ,że nie potrafilibyśmy bez siebie żyć ...okazało się to oczywiście na sam koniec .
Wiem jedno ,że go kiedyś zamorduję za ten numer :D.
napisał/a: greg 2008-04-28 17:09
Rozumiem, co macie na myśli.
Tak naprawdę nigdy nie stanowiłyście o swoim życiu same. Wszystkie decyzje jakie w tej chwili podejmujecie, wszystko co robicie, każda wasza myśl zawsze przechodzi przez pryzmat rodziny i partnera.
Dodatkowo wszystko okazło sie nie takie jak sobie wymarzyliśmy i nagle stwierdzamy, że pół życia jest za nami i nie ma żadnej nadziei, że będzie lepiej a wręcz tylko gorzej. Wiem sam to czuję. Przez okres separacji naprawdę poczułem jakąś swobodę, złapałem oddech, uwolniłem się od myslenia i przejmowania żoną.
Teraz kiedy postanowiliśmy do siebie wrócić, widzę że znowu przychodzi stare, znowu zaczyna się jakaś szarpanina i wewnętrzne spięcie, znowu nie jestem w zgodzie ze sobą.....
nie wiem naprawdę, co musiałoby się wydarzyć żeby to się zmieniło.
wiem, że muszę walczyć o siebie, o swoją autonomię - ale walka to nie jest to, o co chodzi w związku pomiędzy kobietą i mężczyzną.
Gdyby rozstanie było łatwiejsze..... dawno bym już to zrobił.
Z jedenj strony jest strach przed bólem, zmianą, przed tym co powie otoczenie, rodzina, strach przed utratą wygody życia codziennego, starch przed życiem samemu .... z drugiej strony chcemy się jednak z tego wyrwać, uwlonić, poczuć wiatr w żaglach, być sobą, a nie jakimś aktorem w marnym, nudnym przedstawieniu.

Wystarczy uzmysłowić sobie tylko, że jesteśmy panami swojego losu i bez wahania podjąć decyzję, taką jaką czujemy w środku.

Mi osobiście w moim związku nabardziej brakuje bycia sobą....
napisał/a: Mari 2008-04-28 19:43
Kochani,
to jest to czego boimy się najbardziej .
W pewnym momencie 'budzimy ' się i stwierdzamy ,że nie takiego chcieliśmy życia , nie tak wyglądało nasze wyobrażenie partnera.
Soryy.. nie znam tego uczucia :confused:, a więc takiego się musi stać ,że budzi się w nas 'otrzeźwienie' i chęć zmian , że czujemy , iż dalej z tym partnerem nie będziemy szczęśliwi ?!.

Piszecie,że czujecie sie osaczeni , szukacie autonomii ...
Pytanie :
a dlaczego pozwoliliście na to
:(?.

Z własnego ogródka ...też mieliśmy w swoim życiorysie próby 'zdominowania' .
Nieudane z obu stron ..dlaczego ? nooo chyba jednak dwa przywódcze charaktery , które w porę zauważyły , że kompromis na centymetry polepsza standard życia :rolleyes:

:D.
napisał/a: ala30 2008-04-28 19:59
I generalnie stanęliśmy w punkcie wyjścia...słyszałam raz opinie psychologa na temat naszych sytuacji... (swoją drogą okazuje sie ze sporo małżeństw ma rózne problemy) i odpowiedzią na pytanie , było przede wszystkim zadać je sobie... czy kocham? czy widzę siebie w tym związku za 10 lat? jeśli nie to zastanowić się i dać szanse czemuś nowemu... tylko że rzeczywiście... bardzo proste to jest z punktu widzenia obserwatora...samo nic się nie poukłada... przyznaje... boję sie samotności (kto będzie chciał towar z "drugiej ręki"), tego że nie dam sobie rady (głównie finansowo) tego jak zareaguje rodzina może mniej bo moi najbliżsi wiedzą i moze nie tyle wspierają ale czuje ze mam ich jakby akceptacje, w sensie są pogodzeni z moją ewentualną decyzją bo widzą co się dzieje. Otoczenie powinno mieć dla nas akurat najmniejsze znaczenie w tej kwestii (niestety ma) i wszystko pięknie opisane w róznych podręcznikach nijak ma sie do rzeczywistosci, albo to my mamy za mało odwagi by coś z tym zrobic.
Nadal się "miotam"....
napisał/a: ala30 2008-04-28 20:00
Mari, skąd czerpiesz swój "niepoprawny" optymizm? ;)
napisał/a: Mari 2008-04-28 20:23
ala,
dość celnie i mocno dostałam od życia w d*pę (dzieciństwo ) i odkąd sama mogę decydować o własnym losie z całych sił wojuję z nim .
On mi dołek , a ja mu 'zlewka' !.
Mam gdzieś co mi szykuje za miesiąc , rok. Staram się oddychać pełną piersią i mam wsparcie w facecie ,zresztą którego identycznie 'nakręciłam' na życie.
Nie było łatwo , ale gość pojętny :D.
Płacz zostawiam poduszce i czasami na rękawie męża , ale na następny dzień uśmiecham się i idę do przodu.
ala30 ,:)
wiem dlaczego pytasz ..nie zawsze tak było ..o nie ! . Trzeba sie znaleźć nad przepaścią ..z której nie ma widoków na ratunek , by zrozumieć co jest najważniejsze w życiu!.
A najważniejsza jesteś Ty ! .
Ty musisz być szczęśliwa, by szczęściem dzielić sie z tą drugą połówką , a więc do roboty!.
O czym marzysz , a co odkładałaś?, bo coś tam ...może później ...ble, ble ..walcz o to !.
Zobaczysz jak zawiruje Ci świat .Poczujesz w sobie moc i chęć do przestawiana gór...
Nic tak nie niszczy naszego życia jak użalanie się nad sobą.
Uwierz nie pomogą stada psychologów , którzy mają na celu zarabianie kaski ..no przecież gdyby chcieli Cię wyleczyć hi,hi, to straciliby klientkę ! , tylko Ty! sama sobie możesz pomóc .
Spróbuj , to nic nie kosztuje :D
napisał/a: Mari 2008-05-06 15:51
ala30,
miałaś tyle wolnego ! ..a więc plisssss jakieś malusie postępy ?...mam cichutką nadzieję i mój "niepoprawny" optymizm ;).
Hej! musisz wypłynąć w ten czy inny sposób ,ale zawsze na cztery łapy,
bo?
dziewczyny o takim niku to potrafią!..moja córa Alicja jest przykładem !.


:)