Rozwód

napisał/a: serduszko2 2007-08-27 10:20
DZIEWCZYNY

ja wiem,ze macie racje.wiem,ze nie nalezy podejmowac zbyd pochopnie decyzji,ktore wplyna nie tylko na moje wlasne zycie,ale rowniez na zycie moich bliskich. nie mam prawa zadac od zycia wiecej,bo przeciez mam wszystko. kiedy porownuje sie z tymi biednymi kobietami,co one musza przezywac w domu ,to dochodze do jednego wniosku- musze byc kretynka skoro chce cos zmienic. niestety nie zrozumie mnie zadna z Was,bo nie jest mna i w mojej sytuacji. to ,ze jeszcze do tej pory nie odeszlam jest wynikiem ciagu przemyslen "za" i "przeciw". gdybym to ja byla najwazniejsza,to pewnie bylabym juz dawno po rozwodzie. nie chce sie w ten sposob chowac za zaslona dobroci,wspanialomyslnosci itd. mnie to boli,ze nie moge myslec o sobie ale z drugiej strony inni sa wazniejsi. moze wlasnie dla dziecka warto jest zostac w tym miejscu ,w ktorym jestem. moze warto tez dla tego drugiego czlowieka,jakim jest moj maz.moze warto dla bliskich,dla przyjaciol,dla calego swiata- tylko nie dla siebie.a przeciez to moje zycie rozplywa sie od lez, w szarej rzeczywistosci dnia powszedniego. a moze przyzwyczaila sie juz do narzekania. sama utwierdzam sie w przekonaniu,ze nic nie umiem zmienc.jednego jestem tylko pewna-nie cofne czasu a skoro podjelo sie takie a nie inne decyzje,to nalezy za nie odpowiadac.
napisał/a: ~prawie rozwodka 2007-09-23 22:03
Wiesz właśnie odważyłam się po 15 latach. Okazało się, że to mijanie się, brak szczerych rozmów i oddalenie to nie tylko wina życia w pośpiechu, ale także jego kontaktów z kochankami, których było parę. A ja ciągle wierzyłam, że dużo pracuje bo chciałby jak najlepiej dla mnie i dzieci. Budzę się z bolesnej naiwności. Za chwilę sprawa rozwodowa i ból rozstania. Trudno tak po prostu odejść po tylu wspólnych latach, mimo wszystko. Gdyby on tego nie zainicjował chyba męczyłabym się tak do końca świata.....

serduszko napisal(a):podziwim te osoby,ktore sie odwazyly na ten krok. nie wiem jaka trzeba miec sile albo jaka determinacje aby podjac taka decyzje. mi nie wyszlo. od tamtego czasu nie ma roku abym nie chciala opuscic swojego meza ale...
nikt nie dal mi takiego prawa. moze to glupie ale tak to czuje. 10 lat temu bylam bliska tej decyzji.moj maz nie nalezy do tych ,co bija,pija czy zdradzaja.moze wtedy bylo by latwiej odejsc.mialabym pretekst a tak...
nie jest latwo powiedziec calemu swiatu,ze chce sie odejsc.mam normalny-chyba-dom.
dajemy sobie rade.mamy cudowne dziecko.oboje mamy rozne pasje.spedzamy wspolnie wakacje itd. ale nie ma nas samych. nie ma juz milosci,oddania,bezwzglednego zaufania.nic juz nie iskrzy od lat.nie kochamy sie od lat.nie pamietam ,kiedy sie pocalowalismy.my tylko kolo siebie zyjemy dla dobra dziecka. wiekszosc naszych spraw lezy na mojej glowie,bo on przynosi przeciez pieniadze a ja jestem juz od reszty. my nawet nie umiem sie juz klocic.nie rozmawiamy ze soba o nas. po prostu wegetujemy.a ja chcialabym byc szczesliwa ,a z nim ,to juz nie mozliwe.czesciej jestesmy osobno niz razem.stal mi sie obcy,bardzo obcy. jednak nikt nie powie,ze dzieje mi sie krzywda,bo swietnie radze sobie sama. sama zajmuje sie domem,chodze do pracy,tapetuje i wbijam gwozdzie.naprawiam kran i sprzata auto.sama, sama ,sama-jestem i tak w tym zwiazku sama.
kiedys chcialam odejsc-on nie powiedzial nic.rozplakal sie jak dziecko i tyle.wtedy znienawidzilam go jeszcze bardziej. poznie nasi rodzice zadecydowali za nas.nie mialam sie gdzie podziac,kiedy ojciec kazal mi ratowac wlasna rodzine.jego matka rozchorowala sie i winna bylam ja. moze bylam za slaba.musialam wrocic.przeciez nie dziala mi sie krzywda.mam wszystko,prawie wszystko ale nie mam milosci.nie zasypiam przy kims,kto jest mi bliski,kochany.
odejsc teraz-jak???? kto to zrozumie? kto bedzie wiedzial,ze zmarnowalam 14 lat.
kto bedzie wiedzial dlaczego tak chce postapic?
PRZECIEZ JESTESMY NORMALNA RODZINA.
a ja nie mam sily.czuje sie jakbym miala 80 lat i juz naprawde nie mogla nic zrobic.
napisał/a: Drobny25 2007-09-27 09:45
Czytam czytam i im wiecej wypowiedzi tym problem wydaje się bardziej skomplikowany. Szczególnie, ze przypadek każdej z Pań jest inny. Niektóre są wręcz w dramatycznych sytuacjach (mąż bije, alkoholik itp), niektóre w lżejszych np mąż "tylko" znęca się psychicznie, a z zewnątrz wszystko wygląda pięknie i udaje normalną rodzinę. Trudno tu zapewne udzielić zbiorowej porady dla wszystkich. Niemniej myślę, że każda z Pań znajdujących się w sytuacji "przedrozwodowej" powinna rozmawiać nie tylko z rodziną i przyjaciółmi ale z psychologiem, psychiatrą, kims z zewnątrz, kto nie jest emocjonalnie z nią związany i dopiero wtedy podjąć decyzję. Ponieważ wiadomo, ze gdy zwrócimy się o pomoc do kogoś z rodziny bedzie mowił wszytsko się ułozy jestescie małzenstwem macie dzieci nie wolno wam tego robic - ale te osoby na codzien nie użerają się w tym małzenstwie, a dzieci, oczywiście jeśli są szanse na porozumienie z partnerem to nalezy próbować, a w każdym przypadku chronić dobro dzieci. Ale pamiętajcie, że z rozwodem często jest tak najpierw zostajemy dla dzieci, potem dorosłe dzieci odchodza z domu, męczymy się bo ich wyprowadzka odsłania pustkę i bezsens związku, w którym tkwimy (syndrom pustego gniazda) a wtedy podtrzymujemy decyzje tłumaczac sie majątkiem - bo jak go dzilić, przecież ma byc dla dzieci, a mąz jeszcze sobie znajdzie inną i 1/4 domu, mieszkania przepadnie. Bzdura, co należy się dzieciom i tak dostaną. Najbardziej poszkodowana jest wtedy kobieta, czesto okazuje się, że dosłownie zmarnowała 20 albo wiecej lat swojego zycia na męzczyznę, którego powinna już dawno zostawic. Nie mówie ze szanse na poznanie kogoś maleją wraz z wiekiem, załóżmy nie jest tak do 40-50 lat, ale pózniej patrząc na statystyki strach mysleć. Dla Panow wykres ten jest odwrotny, biorąc pod uwagę liczbę kobiet w stusunku do liczby mezczyzn w Polsce szczególnie w dużych miastach na 100 facetow przypada 117 kobiet, pomnózmy sobie i mamy wynik. Dlatego podejmujmy właściwe decyzje, ponieważ status rozwiedziona/rozwiedziony nie dotyczy nielicznych jednostek, a coraz wiekszych grup i jestem pełna optymizmu, ze Ci ludzie znajdą swoje szczeście o ile nie wymordują się w toksycznych związkach. Mało tego ten status znormalizuje się, stając się bardziej popularnym. Oczywiście nie zachęcam do zawierania małżeństw i rozwodzenia się, natomiast jestem zdania, ze zycie niesie ze sobą rózne niespodzianki, sami dokonujemy wyborów i decydujemy o sobie. Jeśli już znalzłyśmy sie w trudnym dla nas położeniu, trzeba myślec, co zrobić aby to zmienić. Porównajmy tę sytuację z niechcianą ciążą, stało się i co czy jesteśmy spisani na straty, nie musimy się zmierzyć z tym co niesie życie. I zauważcie ze w 99% wygrywamy!!!

życzę powodzenia
w podejmowaniu decyzji
i szczęscia w dalszym życiu
napisał/a: ginka7 2007-10-21 13:46
Witam wszystkich.... od kilu dni siedzę i czytam sobie na temat rozwodów... chciałabym się rozwieźć..... potrzebuje żeby ktoś w chłodny sposób spojżał na mój problem i w jakiś sposób mi pomógł... potrzebuje tego tak bardzo....
Moja historia zaczęła się 5 lat temu... poznałam mojego obecnego męża, parą byliśmy 6 miesięcy,,.... zaszłam w ciążę....potem.... poroniłam... to bylo jeszcze przed śłubem... mogliśmy się jeszcze zastanowić...(teraz patrze na to jak na jakiś znak z którego nie skożystałam...) myśleliśmy że się kochamy... połączyło nas cierpienie po stracie dziecka....potem druga ciąża... kolejny raz poroniłam.... w końcu udało nam się... mam obecnie śliczną 3 letnią córeczkę kocham ją nad życie....Tylko włąsnie wszystko zaczęło się psuć od jej urodzenia... Mój mąż bardzo nie lubi mojej rodziny dlatego też nikt mnie nie odwiedzał, a jak już to on był potem wściekły... Wogóle chodzi o to że on nie jest zlkoholikiem, nie bił mnie... ale.... od początku źle zaczęliśmy... było wszystko moje, Twoje, nie nasze... osobno wychodziliśmy... raz on raz ja... wogóle to wszystko takie bez emocji... ja czułam się nie doceniana, zanim coś zrobiłam musiałam się zastanowić czy go tym nie uarażę, czy nie będzie zły... nie mogłam żyć pełnią życia.. tak spokojnie... zawsze o coś był zły...powiedzialam mu że chcę rozwodu... zaczął się zmieniać... ale powiedzcie mi... czy człowiek w tym wieku może się zmienić????? albo inaczej.... jak ja mam z nim żyć skoro wiem co myśłał co mówił o mnie... o mojej rodzinie... przecież tego tak łatwo nie można zmienić... poza tym ja go nie kocham..... i jeszcze co z naszym dzieckiem... on jest dobrym ojcem...nie chce mu w żaden sposób ograniczać żadnych praw.... powiedzcie mi co zrobić... może mni ktoś coś doradzić??? jednego jestem pewna... niechcę z nim być!!!!!
napisał/a: sarna3 2007-10-24 19:44
Hej! Ginka jezeli nie chcesz z nim byc ,nie kochasz go to poprostu sie z nim rozstan, nie ma sensu zebys sie meczyla dalej.Dziecko moze przeciez odwiedzac, kiedy chce.Po co zyc w takim zwiazku ,ktory juz sie wypalil, chyba ze cos jeszcze czujesz, ale z tego co piszesz to wniskuje ze nie.Trzymaj sie!
napisał/a: Mari 2007-10-28 16:29
ginka ,
prosisz o radę a spieprzyłaś sprawę od początku ...i jeszcze mówisz ,że go nie kochasz, bo nie kochałaś G
napisał/a: aguXka 2007-11-21 22:05
Czytam te posty i zastanawiam się czy też będę tyle lat borykała się z podobnym problemem. Moja sytuacja idealnie pasuje do opisów SERDUSZKA
W mojej głowie dojrzałam do myśli o rozwodzie ale wydaje mi się na nieszczęście, że nie jestem traktowana poważnie przez mojego męża.
Jesteśmy 5 lat po ślubie, znaliśmy się wcześniej 3 lata. Poprosił mnie o rękę, a ja głupia się zgodziłam żeby mu nie robić przykrości, zaszłam w ciąże i wzięliśmy cywilny ślub.
Myślę że ze strony mojego męża to była wielka miłość z mojej to przyzwyczajenie. Wychowuje dziecko które ma prawie 5 lat teraz i nie czuje się szczęśliwa. Głównym powodem myślę było to że nie realizuje się zawodowo. Ale przy despotycznym mężu który w żadnym razie nie potrafi pomóc przy dziecku to nie takie proste. Zwykłe wyjście na kurs językowy zakończyło się awanturą ze jak ja śmiem sobie o 19 kurs znajdować kiedy on chce po pracy odpocząć a nie zajmować się dzieckiem.
I tak takie różne "drobne" sprawy spowodowały że nie mogę żyć z moim mężem...
I tez dla całej jego rodziny jesteśmy normalnym małżeństwem, tyle ze niestety ja w naszym małżeństwie umieram.
Ale żeby nie poprzestawać tylko na tym zapisałam nas na terapie małżeńską. Wyszło niezbicie ze mąż nie traktuje mnie jak partnera tylko jak dziecko.
I mimo ze zapowiedziałam iż od stycznia wnoszę o rozwód mój mąż w dalszym ciągu jakby niedowierzał całej tej sytuacji.
napisał/a: arturXvito 2007-11-24 03:47
Jestem chyba jedynym facetem na tym forum? Moze nie proszonym? to sory. Tez jestem po rozwodzie juz 4 lata. Tak jest, ze kazdy czlowiek ciagle poszukuje szczescia. wiecej i wiecej bo to co przezywa to nie to. to szczescie ma nadejsc,przeciez sie nalezy. Znudzenie partnerem ktore zaczyna sie wkradac. Trudy zycia. Zawisc ze tamta to jest szczesliwa a ja co?Tak czesto bywa oczywiscie wylaczajac przemoc ze strony faceta. Z takim nalezy sie rozstac. mowie jednak o dobrych mezach. Zaczynacie byc nieszczesliwe. Rozwiesc sie i szukac szczescia? Wiele tak robi palac za soba mosty. I okazuje sie ze to co bylo to bylo szczescie, tylko czlowiek tego nie widzial, nie docenial. Wiele by dal by to sie wrocilo ale mosty spalone i powrotu nie ma.Nastepny partner znowu po latach powszednieje. tak faceci sa koszmarni ale tylko niektorzy. Tych dobrych niestety sie nie szanuje. Kobiety sa bezwzgledne,okrutne,msciwe,egoistki ale na szczesnie nie wszystkie. Rozwod to tragedia dla ludzi wrawzliwych. Gleboko sie zastanowcie zanim sie na to zdecydujecie. POZDRAWIAM
napisał/a: aguXka 2007-11-25 19:17
artur-vito napisal(a):Jestem chyba jedynym facetem na tym forum?


Jesli sie zdążyłam zorietowac to jednak tych "facetów" na forum troche mamy co nie ;)

Indywidualność to jedna z cech która odróżnia nas od zwierzaków.

I mysle ze rozwód dla każdego jest sprawą trudną i pewnie przemyslana setki razy zanim się ją podejmie.
Ale czasem lepiej samemu suchego chleba zjeść niż z mężem bułkę z masłem...
napisał/a: sylwia2310 2007-12-14 01:00
witam...prosze pomóżcie mi. Mam 23 lata, jestem 2 lata po slubie, wczesniej spotykalam sie z mezem 3 lata, byl wspanialym facetem milym, czulym i kochanym, ale tylko wtedy jak nie pil, jak byl nietrzezwy zmienial sie w damskiego boksera, bil mnie i nie szanowal, nie chcialam od niego odejsc,bo bylam zakochana i ludzilam sie ze sie zmieni po slubie. okazalo sie inaczej. jest taki sam, gdy wypije traci kontrole nad soba, bije mnie kopie, nawet straszy nozem.gdy jest trzezwy to jest jak do rany przyloz, mily i normalny.niczego mi nie brakuje, mam wszystko to co chce.brakuje mi tylko milosci i szacunku. aha chce dodac ze mamy 2letnia coreczke.nie wiem co zrobic. odejsc od niego?nie mam pracy, nie mam gdzie odejsc.i jestem chyba z nim tylko dla dobra dziecka. pomozcie mi i doradzcie.
napisał/a: Ciarka 2007-12-16 12:58
Sylwia23 Twój mąż jest alkoholikiem, to klasyk. Po prostu musi się zacząć leczyc, ale nakłonic takiego do leczenia, a zwłaszcza nakłonic go, by porzyznał sie przed samym sobą do choroby alkoholowej nie jest łatwo. Ale jest cos, co możesz zrobic juz teraz, sama zgłosic sie do poradni dla osób z problemem alkoholowym i zacząć sie leczyć ze współuzaleznienia. Wierz mi, twoje zycie zyska zupełnie nowa jakość!
napisał/a: jeniferXlo1 2007-12-23 01:00
Moi rodzice się rozwiedli strasznie to przeżyłam miałam uraz bałam się zawarcia związku małżeńskiego bo bałam że zakończy się tak samo...
No i zanosi się na to że jednak zakończy się tak samo:(